Aktywna społeczność, to coś o czym marzy większość twórców internetowych. Wszak dla tej społeczności piszemy.

Czasami, kiedy przychodzę powiedzieć Wam że napisałam nowy tekst, pytam też „jesteście tu????”

…..i mam ochotę dodać „do jasnej cholery!?”.

Potem śledzę statystyki – na bloga weszło właśnie 300, 400, 600, 800 osób. Jest dobrze! Występować publicznie przed tysiącem ludzi? Stres by był Spora część trafiła tam wpisując w Google np. „najlepszy sernik„… a że mój sernik jest znany, to trafić na niego w sieci łatwo. Nieco mniejsza część zobaczyła na FB, że napisałam nowy tekst i weszła na bloga. Kolejna grupa trafiła tam z Instagram’a. Następna grupa to ci, którzy z czystej sympatii co jakiś czas sami wchodzą na mumslife.pl zobaczyć co nowego. Jeszcze jedna grupa… to moi rodzice, mąż i przyjaciółki

Widzę to wszystko w statystykach. I czekam.

A potem myślę sobie, analizuję. Skoro ktoś wchodzi na bloga, czyta to chociaż w jakimś stopniu musi lubić, prawda? No bo nie przychodzi się do kogoś, kogo się nie lubi słuchać? No dobra – pewnie jest jakaś grupa, która nie lubi… Dawna szefowa, kilka koleżanek z podstawówki. Ale zdecydowana większość ludzi chyba jednak szanuje swój czas i chodzi tam, gdzie lubi chodzić i dlatego, bo czegoś szuka – wesołej treści, przepisu, porady, inspiracji, czasu dla siebie.

Tak samo jest z mediami społecznościowymi – widzę ile osób obejrzało stories, ilu osobom wyświetliło się zdjęcie, ile dostaję wiadomości. A ja tam do Was mówię, zadaję pytania… jestem.

… i czekam na aktywną społeczność.

Jedno w tym oczekiwaniu boli koszmarnie. CISZA. Widzisz te liczby – dwucyfrowe, trzycyfrowe, czterocyfrowe. Ludzie wchodzą na bloga, spędzają tam kilka minut, wychodzą, wracają. Przeglądają zdjęcia, słuchają stories. To wszystko widać w statystykach. Widać ile czasu tam spędzają, co czytają, na co klikają.

A w tym czasie widzisz 10 like’ów i jeden komentarz.

Przykład.

Wyobraź sobie. Przygotowałaś prezentację, długie przemówienie, pisałaś je przez kilka dni. Włożyłaś w to mnóstwo serca i czasu. Wychodzisz na scenę, uśmiechasz się, witasz pięknie i mówisz. Raz lepiej, raz gorzej, ale ciągle mówisz. Widzisz te 1000 osób. Jedni ziewają, kilka osób wyszło, ktoś tam się śmieje, ale z kolei inni notują, słuchają z zaciekawieniem, nagrywają video. Myślisz sobie: „ejj mała, dobrze jest!”

Kończysz, stajesz wyprostowana, uśmiechasz się jeszcze piękniej i czekasz. Czekasz, czekasz… Oklaski? Mama i tata biją brawo z ostatniego rzędu, mąż biegnie z kwiatami na scenę, przyjaciółki machają butelką Prosecco. To miłe, ale czekasz na resztę. Skoro nie oklaski, to gwizdy, rzucanie pomidorami? No dobra, bierzesz to na klatę, bo przecież „wystawiasz się na publiczną krytykę” (o tym pogadamy osobno!). Czekasz. Brak. Słyszysz tylko ciszę. Schodzisz ze sceny, idziesz do domu.

Jakiś czas później spotykasz uczestniczkę wystąpienia, koleżankę: jedną, drugą, trzecią. Dostajesz maila od innego uczestnika: jednego, drugiego, trzeciego. Słuchasz, czytasz: „widziałam twoje wystąpienie – genialne!”, „wiesz, ja nie mam zwyczaju publicznie klaskać, ale super było”, „bardzo ci dziękuję za to co powiedziałaś wtedy”, ” hej! kupiłam to co ty – dzięki za polecenie!”, „ten przykład z wystąpienia poleciłam koleżance – zadziałało!”, „ej a gdzie kupiłaś tę sukienkę, którą miałaś na prezentacji”, „pomyliłaś się w 56 minucie – słuchałem uważnie”, „wcale nie masz racji – u mnie to jest zupełnie inaczej”.

I myślisz sobie – ludzie, naprawdę? A gdzie byliście jak ja stałam na tej scenie i serce mi pękało? Jak czekałam na jakiekolwiek słowo. Gdzie byliście WTEDY.

Tym słowem są trzy rzeczy.

  • Udostępnienie jest spełnieniem marzeń. Kiedy twórca napisze fajny tekst, a Ty go udostępnisz na FB/ IG to więcej osób się o nim dowie. Więcej osób go przeczyta i tym samym twórca będzie miał więcej gości na blogu.
  • Komentarz jest wielką radością – nawet taki w którym z czymś się nie zgadzasz, coś Ci się nie podoba, ale wtedy wiem że tu jesteś i moja treść ma dla Ciebie jakiś sens, bo chcesz o niej rozmawiać. To jest ogromnie ważne!
  • Like/ serduszko również ogromnie cieszy. Może też oznaczać: „hej jestem tu, nie mam czasu komentować, nie mogę komentować, bo jestem w pracy i czytałam w toalecie, ale czytam, wspieram i dziękuję za ten przepis na najlepszy piernik na świecie! Upiekę go!” I ja to rozumiem – sama przeglądałam IG w firmowej toalecie, wiem jak jest

Inny przykład:

Idziesz na kawę do koleżanki. Dobrze ją znasz – znasz imiona jej dzieci, wiesz jaką kawę pije, co jada na śniadanie, gdzie była na wakacjach i jakim szamponem myje włosy. Siadasz u niej na kanapie. Ona częstuje Cię ciastem i z radością opowiada Ci o nowym przepisie na kurczaka, zdradza patenty na katar u niemowlaka bo wie, że szukałaś sposobu, a potem opisuje błędy jakie popełniła urządzając kuchnię bo wie, że budujesz dom i czekasz na praktyczne porady. Ty zapamiętujesz to wszystko, bo bardzo Ci się przyda, oczyma wyobraźni kupujesz też taki fotel jak ma w domu, bo bardzo Ci się podoba i wychodzisz. Bez słowa oczywiście.

Idziesz do domu. Dzwonisz do stolarza że zmieniacie plan na kuchnię, bo masz nowy pomysł – ten od koleżanki. Zamawiasz fotel – zdjęcie wrzucasz na IG. Po kilku dniach Twoje dziecko nie ma już kataru i bardzo się cieszysz, bo wreszcie wiesz co w przyszłości w takich sytuacjach robić, a na niedzielny obiad pieczesz tego obłędnego kurczaka z przepisu Twojej koleżanki.

To jest super miłe, że się inspirujesz. Że korzystasz z jej rad, że powtarzasz przepisy. Ale wiesz jak miło by było, gdybyś zadzwoniła do tej koleżanki, żeby jej o tym powiedzieć?

Po co nam te serduszka i komentarze?

Otóż, blogowanie to praca jak każda inna – Ty jesteś lekarzem, Ty sprzedawcą, Ty przedszkolanką, Ty sportowcem, Ty księgową. Ja jestem marketingowcem i blogerką. Zarabiam realizując kampanie marketingowe dla klientów na blogu, na Facebook’u, na Instagram’ie. U mnie liczy się widoczność w sieci. Aktywna społeczność daje mi tę widoczność w sieci. Kiedy moja społeczność jest zaangażowana, to moi „pracodawcy” czyli marki chcą ze mną pracować. A najbardziej boli jej brak – tzn. moment, gdy wiesz że 1000 osób coś przeczytało, ale nie pozostawiło po sobie śladu.

Umówmy się, że ten like/ serduszko to nic innego jak takie „dzień dobry”, albo „dziękuję”. Komentarz to jak „telefon do mnie”. Tylko tyle i aż tyle.

Możemy się umówić na „dzień dobry” albo krótki telefon?

Wiem, że wiele moich koleżanek blogerek walczy z tym samym problemem. Mirka z Blond Pani Domu – wyzywam Cię do podjęcia tematu!

P. S. No teraz to już ta była szefowa na pewno serduszka nie zostawi! Oby nie skomentowała

P. S. Byłe szefowe miałam 4